Całe życie uczymy się na własnych błędach. Mówiłam Ci o tym wielokrotnie. Kiedyś pisałam także, że trzeba mieć naprawdę silny charakter, aby proces odchudzania przyniósł trwały i pożądany efekt. Dziś mam dla Ciebie historię Laury, która każdego dnia daje dowód na to, że warto walczyć i nie poddawać się, zanim cel nie zostanie osiągnięty.
Przedstawiam Ci dziś Laurę i oddaję jej głos.
Zawsze kochałam słodycze i mogłabym jeść ich mnóstwo. Czasem potrafiłam zamiast domowego obiadu zejść do sklepu i kupić sobie kilka batonów. Wtedy myślałam, że kalorycznie się prawie wyrównuje... Pamiętam pewną sytuację z gimnazjum: do mojej mamy przyszła koleżanka, żeby poplotkować przy kawie i cieście. Ja, jak to ja, co jakiś czas przychodziłam i co rusz częstowałam się kolejnym kawałkiem. Mama nigdy mi nie żałowała. Ba! Często prosiła, żebym schodząc do sklepu coś jej kupiła. Jednak po którymś kawałku ciasta powiedziała: "Tobie już chyba wystarczy, prawda?" Zabolało mnie to niesamowicie, chociaż wiedziałam, że troszkę ciałka mi przybyło, ale żeby aż tyle? To był ten moment, kiedy postanowiłam coś zmienić.
W 2010 roku zaczęłam jeździć na domowym rowerku stacjonarnym i zdrowiej się odżywiać. Zadziałało, bo po kilku miesiącach podobałam się sobie w swoim nowym ciele. Jednak po wakacjach, kiedy okres pokazywania się światu minął, wracałam do starych nawyków. Przecież już dobrze wyglądam, to mogę, prawda? W efekcie wyglądałam znowu tak samo. Nie pamiętam teraz, ile ważyłam, bo nigdzie sobie tego nie zapisywałam, ale miałam dość dużą oponkę. W następnym roku zgubiłam ją jeszcze raz, a później jeszcze raz ją nabyłam.
W 2012 roku poznałam Skalpel. Oj, jak ja płakałam przy pierwszym razie! Zawsze myślałam, że lata tańca sprawiły, że jestem w dość dobrej formie (wtedy już kilka lat nie tańczyłam). Po pierwszych 20 minutach wyłączyłam tę terrorystkę i zalałam się łzami. Następnego dnia przeprosiłam się z Ewą, z dnia na dzień było lepiej. Ćwiczenia weszły mi w krew i czułam się w nich coraz lepiej. Jednak zamiast chudnąć, było mnie więcej. Wydawało mi się, że odżywiałam się zdrowo, jednak teraz wiem, że zbyt często pozwalałam sobie na "okazjonalne" grzeszki - tu czekolada, tu baton, tu pizza... Myślałam, że przy ćwiczeniach dieta nie jest aż tak ważna, skoro to wszystko "się spala". W efekcie w 2013 roku byłam największa w życiu, mimo ćwiczeń i pozornej diety.
Wtedy też rozpoczęłam studia, nie było łatwo trzymać się zdrowego żywienia i ćwiczeń, zwłaszcza mieszkając ze współlokatorami. Odpuściłam sobie i starałam się zaakceptować siebie taką, jaką jestem. Wiosną 2014 roku przerwałam studia i wróciłam do rodzinnego miasta. Pracowałam w pizzerii, żeby sobie dorobić, co okazało się moją kolejną zgubą - tu darmowa pizza, tam dobry obiad przyniesiony do pracy, tu kawałek ciasta na deser... Ćwiczyłam, ale byłam wściekła, że nadal sobie na wszystko pozwalam. Zamiast w końcu wziąć się za siebie - ćwiczyć z głową i dobrze jeść, robiłam wszystko na pół gwizdka, myśląc, że daję z siebie wszystko. Na jesień rozpoczęłam nowe studia i powiedziałam sobie DOŚĆ.
Ćwiczyłam w końcu regularnie i wprowadziłam zmiany żywieniowe. Nadal nie jadłam w 100% idealnie, ale zapanowałam nad swoimi zachciankami. Cheat meal okazał się strzałem w dziesiątkę! Udało mi się zmienić ubrania na rozmiar mniejsze, ale po kilku miesiącach moje postępy ustały. Z tyłu głowy wiedziałam, co robię nie tak, ale nie chciałam się do tego przed samą sobą przyznać. W końcu mój chłopak, który od początku mnie wspierał, dopingował, ćwiczył i jadł razem ze mną, stwierdził, że trzeba zacząć jeść jeszcze lepiej (kanapką z szynką, serem żółtym i keczupem do najzdrowszych nie należy). W styczniu tego roku zaczęłam się trzymać jadłospisu Ewy Chodakowskiej. Efekty ruszyły z kopyta! Nie mogę wierzyć własnym oczom, jak wiele osiągnęłam od momentu zmiany żywienia. Wyglądam lepiej niż kiedykolwiek i tak samo się czuję, a to jeszcze nie koniec!
Pierwsze zapiski wymiarów mam z 2013 roku, czyli mojego powolnego wychodzenia na prostą. Niestety źle się wtedy mierzyłam (tak naprawdę to ściskałam się centymetrem, ile mogłam, żeby czuć się lepiej z liczbami, które pokazywał), więc nie mam wiarygodnych rezultatów. Mam nadzieję, że na zdjęciach jednak widać, jak daleką drogę przeszłam. Nie startowałam od największej możliwej sylwetki, ale przez 6 lat ćwiczeń zmian myślenia o zdrowiu i samej sobie, przeszłam naprawdę ogromną zmianę. To wie chyba tylko ten, kto to wszystko przeszedł...
Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa! Mam nadzieję, że niedługo będę mogła się pochwalić efektami na tyle dobrymi, że z dumą pokażę się całemu światu w bikini. Póki co po cichu robię swoje.
W 2010 roku zaczęłam jeździć na domowym rowerku stacjonarnym i zdrowiej się odżywiać. Zadziałało, bo po kilku miesiącach podobałam się sobie w swoim nowym ciele. Jednak po wakacjach, kiedy okres pokazywania się światu minął, wracałam do starych nawyków. Przecież już dobrze wyglądam, to mogę, prawda? W efekcie wyglądałam znowu tak samo. Nie pamiętam teraz, ile ważyłam, bo nigdzie sobie tego nie zapisywałam, ale miałam dość dużą oponkę. W następnym roku zgubiłam ją jeszcze raz, a później jeszcze raz ją nabyłam.
W 2012 roku poznałam Skalpel. Oj, jak ja płakałam przy pierwszym razie! Zawsze myślałam, że lata tańca sprawiły, że jestem w dość dobrej formie (wtedy już kilka lat nie tańczyłam). Po pierwszych 20 minutach wyłączyłam tę terrorystkę i zalałam się łzami. Następnego dnia przeprosiłam się z Ewą, z dnia na dzień było lepiej. Ćwiczenia weszły mi w krew i czułam się w nich coraz lepiej. Jednak zamiast chudnąć, było mnie więcej. Wydawało mi się, że odżywiałam się zdrowo, jednak teraz wiem, że zbyt często pozwalałam sobie na "okazjonalne" grzeszki - tu czekolada, tu baton, tu pizza... Myślałam, że przy ćwiczeniach dieta nie jest aż tak ważna, skoro to wszystko "się spala". W efekcie w 2013 roku byłam największa w życiu, mimo ćwiczeń i pozornej diety.
Wtedy też rozpoczęłam studia, nie było łatwo trzymać się zdrowego żywienia i ćwiczeń, zwłaszcza mieszkając ze współlokatorami. Odpuściłam sobie i starałam się zaakceptować siebie taką, jaką jestem. Wiosną 2014 roku przerwałam studia i wróciłam do rodzinnego miasta. Pracowałam w pizzerii, żeby sobie dorobić, co okazało się moją kolejną zgubą - tu darmowa pizza, tam dobry obiad przyniesiony do pracy, tu kawałek ciasta na deser... Ćwiczyłam, ale byłam wściekła, że nadal sobie na wszystko pozwalam. Zamiast w końcu wziąć się za siebie - ćwiczyć z głową i dobrze jeść, robiłam wszystko na pół gwizdka, myśląc, że daję z siebie wszystko. Na jesień rozpoczęłam nowe studia i powiedziałam sobie DOŚĆ.
Ćwiczyłam w końcu regularnie i wprowadziłam zmiany żywieniowe. Nadal nie jadłam w 100% idealnie, ale zapanowałam nad swoimi zachciankami. Cheat meal okazał się strzałem w dziesiątkę! Udało mi się zmienić ubrania na rozmiar mniejsze, ale po kilku miesiącach moje postępy ustały. Z tyłu głowy wiedziałam, co robię nie tak, ale nie chciałam się do tego przed samą sobą przyznać. W końcu mój chłopak, który od początku mnie wspierał, dopingował, ćwiczył i jadł razem ze mną, stwierdził, że trzeba zacząć jeść jeszcze lepiej (kanapką z szynką, serem żółtym i keczupem do najzdrowszych nie należy). W styczniu tego roku zaczęłam się trzymać jadłospisu Ewy Chodakowskiej. Efekty ruszyły z kopyta! Nie mogę wierzyć własnym oczom, jak wiele osiągnęłam od momentu zmiany żywienia. Wyglądam lepiej niż kiedykolwiek i tak samo się czuję, a to jeszcze nie koniec!
Pierwsze zapiski wymiarów mam z 2013 roku, czyli mojego powolnego wychodzenia na prostą. Niestety źle się wtedy mierzyłam (tak naprawdę to ściskałam się centymetrem, ile mogłam, żeby czuć się lepiej z liczbami, które pokazywał), więc nie mam wiarygodnych rezultatów. Mam nadzieję, że na zdjęciach jednak widać, jak daleką drogę przeszłam. Nie startowałam od największej możliwej sylwetki, ale przez 6 lat ćwiczeń zmian myślenia o zdrowiu i samej sobie, przeszłam naprawdę ogromną zmianę. To wie chyba tylko ten, kto to wszystko przeszedł...
Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa! Mam nadzieję, że niedługo będę mogła się pochwalić efektami na tyle dobrymi, że z dumą pokażę się całemu światu w bikini. Póki co po cichu robię swoje.
Laura
Jak widzisz droga nie zawsze jest prosta. Nieważne ile razy upadłaś i ile razy się jeszcze potkniesz... Ważne, abyś pamiętała o swoim celu, dążyła do marzeń i konsekwentnie je spełniała. Samo nic się nie wydarzy. Efekty są zawsze odzwierciedleniem Twojej pracy.
Laura, promieniejesz! Gwarantuję Ci, że dzięki swojej determinacji sprostasz wszystkim czekającym na Ciebie wyzwaniom, a swój cel osiągniesz z podwójną satysfakcją. Z całego serducha życzę Ci wszystkiego, co najlepsze! Cieszę się, że złapałyśmy się w Internecie, mogłam poznać Twoją historię i podzielić się nią z innymi. Ogromnie motywujesz!
Jeżeli chcesz być na bieżąco i poznać bohaterkę bliżej, zajrzyj na jej bloga. Na Instagramie znajdziesz ją jako @laurenowa.
Buziak ;*
jak ja żałuję, że nie zrobiłam sobie zdjęcia przed odchudzaniem (nie mam żadnego bo zawsze uciekałam od obiektywu). Schudłam 15 kg, a w głowie cały czas mam zakodowane, że jestem gruba i stanie przed lustrem u niczym nie pomaga. Mam nadzieję, że się w końcu zatrzymam
OdpowiedzUsuńJestem w szoku, genialne efekty odniosła Laura! Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńWow gratulacje! :)
OdpowiedzUsuńGratulacje Laura.<3 :* Ty też Martyna osiągnęłaś sukces :* Ja niestety nie mogę się pochwalić tak super efektami. :( Mam sporą nadwagę.Ale zamiast wziąć się za siebie to siedzę i jem właśnie ciastka myśląc o tym,że i tak nigdy mi się nie uda.Ni podobam się samej sobie,sądzę że nie jestem atrakcyjna.Jednak zawsze moje uzależnienie od niezdrowego jedzenia i słodyczy wygrywa :( W efekcie zamiast chwalić się sukcesami i motywować innych.Oglądam wasze metamorfozy,jedząc ciastka i rozpaczając,nad moją słabością :( Dlatego DZIEWCZYNY gratuluję wam samozaparcia i determinacji !!!!! Jesteście teraz śliczne i zgrabne
OdpowiedzUsuńSuper metamorfoza, gratulacje! Sam mam na koncie -15KG! Wszystko dzięki wspólnym ćwiczeniom z Martynką i zmotywowaniu mnie do zdrowego odżywiania! Mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się na blogu i moja metamorfoza jako pierwszego faceta! :D
OdpowiedzUsuńTaka dziewczyna to skarb! :)
UsuńZgadzam się w 100%. Ma chłopak szczęście :)
UsuńOh!, jakie to motywujące :) super efekty uzyskała Laura :D Uwielbiam czytać Twoje posty z metamorfozami! ^^
OdpowiedzUsuńBrawo :)Super metamorfoza<3
OdpowiedzUsuńŚwietna metamorfoza. Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńJaka piękna dziewczyna! Gratuluję metamorfozy! ;) Jestem w podobnej sytuacji, bo też mi się wydawało, że jak ćwiczę to mogę dużo jeść tych wszystkich słodyczy i fast foodow, a tu nic z tego.. Ale widzę, że można sobie ze wszystkim poradzić. Jest nadzieja i dla mnie :)
OdpowiedzUsuńDziekuje wszystkim za przemile slowa <3 jestescie cudowni! Trzymam kciuki za kazdego, kto tak samo jak ja walczy o najlepsza wersje siebie :)
OdpowiedzUsuń